„Z piłką ręczną kol.(!) Krauze zapoznała się w roku 1950, wykazując w tej dyscyplinie sportu duże uzdolnienie, dlatego już po kilkumiesięcznym treningu grała w pierwszej jedenastce Włókniarza Otmęt. W dwa lata później, z chwilą utworzenia żeńskiej drużyny piłki ręcznej w Gogolinie, wraca do rodzinnej miejscowości i do dnia dzisiejszego wierna jest barwom Budowlanych".
Tak w roku 1956 pisał w Trybunie Opolskiej red. Mariusz Gągola, prezentując sylwetkę Ingi Krause z okazji zajęcia przez nią szóstego miejsca w pierwszym plebiscycie na najlepszego sportowca Opolszczyzny.
Do dziś pani Inga Krause-Krawiec troskliwie przechowuje dyplom przyznany jej wtedy, jako że uzyskanie tak wysokiego miejsca przez szczypiornistkę, a więc przedstawicielkę dyscypliny sportu, która (zwłaszcza wtedy) była w cieniu piłki nożnej, boksu czy lekkoatletyki, było wyczynem bez precedensu.
W roku 1956 pani Inga miała już na swoim koncie znaczące sukcesy w reprezentacji Polski w piłce ręcznej (11 -to osobowej) i niemały wpływ na wyniki rewelacyjnie wtedy spisującej się w I lidze drużyny Budowlanych Gogolin.
A wszystko zaczęło się za namową pana Ryszarda Blauta, ówczesnego trenera piłkarskiego Włókniarza Otmęt (prywatnie wujka pani Ingi), który poznał się na predyspozycjach 17-letniej dziewczyny do czynnego uprawiania sportu. Wrodzone uzdolnienia i intensywny trening sprawiły, że szybko stała się filarem dużyny Otmętu i miała niewątpliwy wpływ na sukcesy tej drużyny.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że Opolszczyzna w tym czasie była prawdziwą potęgą w 11-osobowej piłce ręcznej, bardzo widowiskowej i przyciągającej na boiska tłumy kibiców. Do czołówki krajowej należały wtedy m.in. zespoły Włókniarza Łącznik czy Budowlanych Polska Nowa Wieś. Wśród mężczyzn brylowiali w tamtych czasach piłkarze ręczni z Groszowic.
Gra na pełnowymiarowym boisku piłkarskim wymagała niebywałej sprawności fizycznej, szybkości i... kondycji. Tę zdobywało się zazwyczaj podczas indywidualnych treningów, do których młodziutką Ingę nie trzeba było namawiać. Już na początku swojej kariery sportowej wiedziała, że tylko praca i wytrwałość wiedzie do sukcesów.
Szybkość, dzięki której była nie do zatrzymania przez rywalki, zdobywała na lekkoatletycznej bieżni. Równolegle bowiem z piłką ręczną uprawiała lekkoatletykę w Budowlanych Opole. Szybko też stała się jedną z najlepszych biegaczek w województwie na krótkich dystansach. W roku 1954, wspólnie z Cz. Bójko, Gienią Minicką i późniejszą rekordzistką świata w rzucie oszczepem Anną Wojtaszek, ustanowiła rekord Opolszczyzny w sztafecie 4x100 m. Wynik 51,1 sek. przez wiele lat był nie do pokonania i niewiele ustępował ówczesnemu rekordowi Polski. Kiedy drużynie z Opola potrzebne były ligowe punkty Inga rzucała kulą lub skakała w dal. W roku 1956 uzyskany przez nią wynik w skoku w dal 4,68 m figurował w tabeli 10 najlepszych lekkoatletek Opolszczyzny (5 m.).
W tym czasie w piłce ręcznej znaczące sukcesy na arenie krajowej odnosiła już drużyna Budowlanych Gogolin. Do powstałej w roku 1952 drużyny trafiły (obok Ingi) m.in. takie zawodniczki jak: Dorota Urbaniec, Elżbieta Bonkosz, Hilde-garda Komander, Dorota Masztalerz, Agnieszka Pogrzeba, Teresa Pluskwa, Irena Spieka i Anna Wojtaszek. Ta ostatnia później poświęciła się całkowicie lekkoatletyce i była czołową oszczepniczką świata (dziś mieszka w Australii). Trenerem drużyny był niezapomniany pan Alfons Mutke, który stosunkowo szybko z tej grupy dziewcząt uczynił zespół, który stał się rewelacją na arenie krajowej. Dość powiedzieć, że gogolinianki 9-krotnie (w tym także w „siódemce") zdobywały tytuł wicemistrzyń Polski. W tym czasie cały Gogolin żył piłką ręczną.
Dziewczęta stały się dumą i chlubą Gogolina. Mistrzowski mecz to było święto całego miasteczka. Drużynie kibicował także proboszcz ksiądz Stanisław Schulz, który niedzielne nieszpory dostosowywał do czasu meczu, a uczestniczącym w nabożeństwach zawodniczkom kazał zajmować miejsca w kościelnych ławkach, wcześniej usuwając z nich siedzących tam chłopców.
- „Klimat w drużynie był niesamowity - mówi dziś pani Inga - w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych sport
to było najczystsze amatorstwo. Dziewczęta pracowały zawodowo lub uczyły się. Mowy nie było o żadnych pieniądzach. Za zdobycie tytułu wicemistrza Polski otrzymałyśmy w nagrodę... torby turystyczne".
Wicemistrzostwo Polski było przyznawane Gogolinowi niejako z... urzędu. W głowie bowiem nie mieściło się „działaczom" z centrali , aby w tak małym miasteczku mogła mieć siedzibę najlepsza drużyna w kraju. Tytuł mistrza zarezerwowany był w tamtych latach dla Cracovii. Wtedy „na układy nie było rady". Ale skąd my to znamy...? Do kadry narodowej powołano panią Ingę w roku 1953. Grało się wtedy jeszcze w-składzie 11-osobowym. - „To był mecz z Czechosłowacją -przypomina pani Inga - i choć przegrałyśmy, dla mnie było to przeżycie niezapomniane. Po raz pierwszy w życiu przywdziałam reprezentacyjny dres". Potem w drużynie narodowej występowała 48 razy. Przez 8 lat. Również wtedy, kiedy w miejsce zlikwidowanej „11-tki" utworzono drużynę siedmioosobową.
- „Na mecze reprezentacji przychodziły tysiące widzów - mówi dzisiaj. - Pamiętam mecze rozgrywane np. w Opolu. Przy pełnych trybunach grałyśmy z Niemkami (wtedy jedne z najlepszych na świecie). Remis 4:4 to był naprawdę sukces. W Opolu pokonałyśmy też Węgierki, które także zaliczały się do światowej czołówki".
Kiedy w piłkę ręczną zaczęto grać w hali pierwsza reprezentacyjna konfrontacja miała miejsce w Warszawie w sali CWKS. Halowy debiut nie był zbyt udany; Polki przegrały z Czeszkami 6:17, ale jedną z bramek zdobyła Inga Krause.
Potem były niezapomniane dla pani Ingi mistrzostwa świata w Jugosławii. Polki w doborowym towarzystwie zajęły wysokie 6 miejsce i, jak pisała wtedy prasa sportowa, przy niemałym udziale właśnie reprezentantki Budowlanych Gogolin.
Kariera reprezentacyjna trwała osiem lat. To właśnie gra w reprezentacji pozwoliła młodej dziewczynie z Gogolina zwiedzić kilka krajów. Także tych za „żelazną kurtyną". Była w Niemczech Zachodnich, Jugosławii, Rumunii, Czechosłowacji, na Węgrzech, w Związku Radzieckim, w NRD...
Ten, kto pamięta tamte czasy wie, że paszport był wtedy praktycznie nieosiągalny. A już wyjątkowo trudno mógł go otrzymać ktoś pochodzący ze Śląska.
- „Nie mogłam posługiwać się wtedy moim prawdziwym imieniem, Inga. Zostałam Marią. Komuś nawet moje nazwisko się nie podobało i naciskano mnie na jego zmianę na... Krauzow-ska. Imię przebolałam, ale nazwiska nie pozwoliłam sobie zmienić. Ojciec, który zginął we Francji w roku 1940, przewróciłby się w grobie".
Była też pani Inga na zawodach w Austrii. Tak o swoich wrażeniach z „turnee po kraju Toni Seilera" opowiadała na łamach Trybuny Opolskiej (31.05.57r.) pani Inga: „Polskim zwyczajem zjawiliśmy się w stolicy Austrii równo na dwie godziny przed meczem, mając czas na umycie się i dojazd na boisko. Z powodu tego wynik 4:4 z rutynowaną drużyną Austrii, złożoną z zawodniczek raczej starszych, uznać należy za sukces. (...) Wiedniem jestem oczarowana. Szczególnie ślicznie wygląda w nocy oświetlony setkami lamp i różnokolorowymi neonami. Muszę się pochwalić, że widziałam w Wiedniu pierwszy film z Brigitte Bardot w roli głównej. Opinia o niej jako o „miss rozbieralskiej" nie jest przesadzona. Wielkie wrażenie zrobił na mnie wiedeński „Prater" oraz estetyczne i bogate wystawy".
W roku 1959 pani Inga wychodzi za mąż za czołowego boksera, wielokrotnego mistrza Opolszczyzny, Józefa Krawca. Był też pan Józef mistrzem Warszawy i mistrzem wojsk lotniczych (startował wtedy w CWKS - dzisiejsza Legia). Małżeństwo i macierzyństwo (1960r.) zmusiło panią Ingę do przerwania kariery sportowej. Ale „ciągnie wilka do lasu": w roku 1961 dała się nakłonić do objęcia funkcji grającej trenerki Unii Krapkowice. „Jej" drużyna uzyskała awans do I ligi państwowej, co tak skomentowała wtedy prasa sportowa: „(...) dopiero od czasu, gdy zespołem tym zajęła się Marysia Krauze, poziom wyszkolenia technicznego pozwolił na osiągnięcie upragnionego awansu".
Urodziny drugiego syna (1964r.) definitywnie zakończyły bogatą sportową karierę pani Ingi. Jej ukoronowaniem było nadanie pani Indze Krause-Krawiec zaszczytnego tytułu „Mistrza sportu".
Dzisiaj pani Inga mówi: - „Sport dał mi bardzo wiele, pozwolił uwierzyć w siebie. Nauczył mnie dyscypliny i... punktualności. Poznałam wielu wspaniałych ludzi, wspaniałych sportowców: boksera Drogosza, kolarzy Królaka, Grabowskiego i Bernarda Pruskiego, Cieślika i wielu innych... Szczerze przyjaźniłam się z Anką Wojtaszek. Dzięki sportowi poznałam też swojego męża, człowieka naprawdę wielkiego serca i dobroci... Jego brak odczuwam bardzo boleśnie".
Teraz wielką radością pani Ingi są synowie (Bernard i Alwin) i jak sama mówi - wspaniałe synowe (dwie Jolanty), a przede wszystkim wnuczęta (Błażej, Natalia i Alicja). Trochę irytuje się na wnuka Błażeja, że wynosi do szkoły jej pamiątki sportowe, ale cóż, taka jest już cena sportowej sławy. I nie ma w tym nic złego, że wnuczek pochwalić się chce przed kolegami swoją babcią. Taką babcią...
Krystian Szafarczyk