Dawno, dawno temu stał na tym wzniesieniu wspaniały zamek, otoczony wysokim murem. Wejścia do zamku strzegli halabamicy. Właściciel zamku był bardzo bogaty: do niego należała cała okolica, jak daleko oko ludzkie sięgało. Słynął on również z tego, że był bardzo chciwy, skąpy a także bezlitosny.
Pewnego razu na zamku odbywał się wielki bal. Przez otwarte okna słychać było muzykę, śpiew i wesołe rozmowy biesiadników.
Szedł w tym czasie polną drogą z Zakrzowa do Kamionka stary, wynędzniały żebrak. Miał długą brodę a na sobie stare, podarte ubranie. Szedł boso i podpierał się kosturem. Na plecach niósł sakiewkę.
Od strony Kamionka nadciągały sine chmury burzowe. Co chwilę błyskało i grzmiało. Po chwili grzmot stawał się coraz silniejszy, więc żebrak przyspieszył kroku, bo chciał przed burzą schować się w zamku.
Kiedy znużony stanął przed bramą zamku zatrzymał go jeden ze strażników. Aby mógł go wpuścić do środka musiał na to mieć zgodę właściciela. Pan kazał przyprowadzić żebraka i przedstawić go sobie. Kiedy zobaczył odzianego w nędzne łachmany żebraka, obdartego, bosego, z długą brodą ogarnęła go furia i nakazał wyrzucić go za bramę i poszczuć psami. Przemoczony i zmęczony żebrak nie spodziewał się takiej postawy bogacza i rozczarowany i rozżalony zaczął uciekać przed szczekającymi psami.
Nagle zabłysło i prawie natychmiast strasznie huknęło. Piorun uderzył w zamczysko, które razem z murem i stojącymi na nim halabardnikami zapadło się pod ziemię. Po wielkim zamczysku pozostały tylko porozrzucane od zachodniej strony głazy i kamienie.
Po pewnym czasie w pobliskim lesie, niedaleko wzniesienia, które nazwano „szpicą", zaczęto widywać „Białą panią" i dużego psa, który w pysku niósł klucze.
Któregoś dnia mieszkanka Kamienia Śląskiego, pani Juraszek, zbierała w pobliżu Zakrzowskicj Szpicy jagody. Było koło południa, bo słonko mocno przygrzewało, kiedy pani Juraszek nazbierała już pełną konewkę jagód i zamierzała iść do domu, gdy nagle, ni stąd, ni zowąd, pojawiła się tuż przed nią „Biała pani" a obok niej stał duży pies z kluczami w pysku, Pani Juraszek tak bardzo się przestraszyła, że jak najszybciej chciała uciekać z lasu, lecz „Biała pani" zagrodziła jej drogę i odezwała się łagodnym głosem: - „Nie bój się, wysłuchaj mnie, bo tylko ty możesz mnie wybawić. Przysięgnij, że spełnisz moją prośbę i moje życzenia, a ja ci zdradzę wielką tajemnicę".
Pani Juraszek nie chciała wziąć na siebie żadnego obowiązku, bo była już stara i schorowana i na wiele już nie było jej stać.
„Biała pani" powiedziała wtedy: -"Jeśli chcesz uczynić twojemu bliźniemu coś dobrego, to spełnij moją prośbę, bo ty jesteś jeszcze w stanie ją wykonać".
Pani Juraszek ze zmieszaniem patrzyła w jej pogodną twarz i smutne oczy i nie mogła odmówić tej prośby i zgodziła się na wszystko.
Wtedy „Biała pani" mówiła dalej: - „Przychodź tu na górkę każdej nocy o godzinie dwudziestej czwartej, czyli o północy, i błagaj o moje i mojego męża przebaczenie u Pana Boga. Przychodź tak długo, aż ci zdradzę wielką tajemnicę".
Od tego czasu pani Juraszek każdej nocy chodziła na „Szpicę", gdzie gorąco się modliła i prosiła Pana Boga o przebaczenie. Po kilkudziesięciu jednak dniach już jej się nie chciało wędrować na to wzniesienie i położyła się spać do łóżka. Przed północą poczuła, że ktoś ściąga pierzynę z jej łóżka. Kiedy chciała j ą przytrzymać usłyszała w izbie groźne warczenie psa. Wstała więc szybko i zaświeciła świecę ale w pobliżu nie było już nikogo. Szybko się ubrała i w pośpiechu udała się na wskazane miejsce. Po trzech tygodniach o północy znowu pojawiła się „Biała pani" i tak powiedziała - „Dziękuję ci za modlitwy, dzięki którym zostałam zbawiona z przekleństwa. A teraz zdradzę ci wielką tajemnicę", l podała pani Juraszek dokładną datę jej śmierci. Równo rok później, w zapowiedzianym dniu, pani Juraszek zmarła.
Psa z kluczami w pysku widywano dalej w lesie. Pewnego razu psa spotkał ówczesny leśniczy, pan Jarosz. Nie wiedząc, co to za psisko wałęsa się po lesie, załadował strzelbę i wypalił. Kiedy spostrzegł, że kula odbiła się od psa nie czyniąc mu żadnej krzywdy, leśniczy szybko uciekł jak najdalej. Od tego czasu już nigdy tego psa nie widziano w tym lesie.
Rafat Zając